Sierpień 2015 , wakacje – dla wielu czas relaksu , wyjazdów, zwiedzania, ładowania akumulatorów i odpoczynek , dla dorosłych od pracy , dla dzieci od obowiązków szkolnych . A czym są wakacje dla dzieci onkologicznych ? Leczenie wyznaczane jest wg tych samych standardów ,czy to wakacje, ferie, święta czy Nowy Rok . Od leczenia nie ma wolnego. W trybie co dwa- trzy tygodnie , albo co tydzień w zależności od schematu leczenia, pacjenci wraz z opiekunami meldują się w klinice, celem wykonania kolejnych zabiegów przed planowanym cyklem leczenia , aby za kilka godzin pozwolić na podłączenie kolejnych kroplówek, w których popłynie chemia. Lek na całe zło, po którym przyjdą kolejne ciężkie dni, osłabienie, apatia, brak apetytu, wymioty, zaburzenia w funkcjonowaniu. Żyjąc od chemii do powikłań zamknięci w sali szpitalnej, bądź w lepszym wypadku pokoju własnego domu, którego dziecko stawało więźniem, a pokonanie odległości kilkunastu kroków do toalety było wyzwaniem. Spakowani… Nie , nie na wakacje…. W razie godziny „W” która może nadejść w każdej chwili i która w trybie natychmiastowym wymaga szybkiej podróży do kliniki celem przetoczenia krwi, czy podłączenia żywienia pozajelitowego. Nigdy nie wiedzieliśmy , co przyniesie kolejny dzień, kolejna godzina. W takim letargu tkwiliśmy lata
Z okien mieszkania sponiewierane chorobą dziecko oglądało jeżdżących na rowerze kolegów, grające w piłkę dzieci . Wszyscy znajomi chwalą się czasem wakacyjnym gdzie spędzili, bądź gdzie się wybierają. Facebbowy portal zalewa fala zdjęć i wspomnień z wakacyjnych wojaży, a po policzkach naszych spływały łzy tęsknoty za normalnością. Zmęczenie leczeniem i walka o każdy dzień na onkologii potęgowało to zmęczenie do nadludzkich rozmiarów.
Mamo chciałbym pojechać nad morze… Kiedy pojedziemy ?
Może za rok Kuba ?- Odpowiadałam nieśmiało – w końcu ten rok to wieczność. Nadzieja podpowiadała , że tak właśnie będzie, kiedy logika bardziej brutalnie przedstawiała w myślach statystyki chorych i ich rokowania.
Brzmiało tak banalnie, a co będzie za rok ? Czy będziemy jeszcze w takim samym składzie- cicho szeptały myśli nakręcają falę łez, które ukradkiem spływały po policzkach …
Pewnego dnia zadzwonił telefon , Pani Ola z Fundacji Ludzie Serca przekazała krótką wiadomość…
Jesteśmy z całą rodziną na Mazurach, zarezerwowałam Wam z drugą Olą weekend przyjedźcie do nas na kilka dni, Kuba pobawi się , nawet jeżeli będzie słaby po chemii poleży na kocu . Brzmiało tak beztrosko….
Spakowaliśmy się poraz pierwszy od dwóch lat nie do szpitala.
Po kilku godzinach jazdy dotarliśmy na miejsce, do pięknego małego domku nad jeziorem w malowniczej okolicy skręcając zgodnie z instruktażem za tym „ bocianim gniazdem”. Przez niecałe dwa dni byłam świadkiem jak schorowany mały człowiek staje na wysokości zadania , aby dotknąć tej normalności.
To były cudowne chwile beztroskiego spokoju, rozmów , zabaw, ładowania akumulatorów z dala od pisku pomp tłoczących chemię . Na tych kilka chwil udało się odgonić myśli – co dalej ? Jak przebiegnie dalsze leczenie ? Jakie należy podejmować decyzje
A Kuba na chwilę pobył dzieckiem huśtając się w hamaku, łowiąc ryby z przyszywanym wujkiem Mariuszem i ściskając inne ciocie, których nie zabrakło na tym spotkaniu. Wszystkie obce, ale bliskie sercu
Wystarczyło kilka godzin , aby szpitalną monotonię zamienić choć na chwilę w kilka beztroskich, szczęśliwych chwil, aby na twarzy małego chłopca zagościł szczery uśmiech bo przecież nie tylko lekarstwa leczą….
Kubuś jest naszym podopiecznym, wszelkie mozliwości pomocy można znaleźć tutaj: >kliknij<